Vaiana 2 – druga część nie udźwignęła sukcesu poprzedniczki…

Igor Bogdanowicz2 grudnia, 2025

Historia startuje obiecująco, ale bardzo szybko okazuje się, że mamy przed sobą pięknie opakowaną, lecz pustą w środku skorupę. Vaiana wraz z towarzyszami przemierza bezkresne oceany, trafia na przeszkody, ale żadna z nich nie budzi realnego poczucia zagrożenia. Brakuje tu wyrazistego antagonisty — czarnego charakteru, który pcha fabułę do przodu. Tajemniczy bóg, o którym tyle się mówi, pozostaje jedynie mglistą koncepcją, mitem bez oblicza. Można zrozumieć, co chcieli osiągnąć scenarzyści: pokazać, że największym przeciwnikiem bohaterów jest ich własny lęk i walka z wewnętrznymi słabościami.

Vaiana 2 cały film już tak nie błyszczy, ale ma moją sympatię

To ładna idea, ale nie udźwiga całego filmu — trudno utrzymać emocjonalne napięcie, gdy przeciwnik nie ma twarzy, charakteru ani charyzmy. Nawet Maui, który w pierwszej części kradł show swoim przerośniętym ego i rubasznym wdziękiem, tutaj wyraźnie traci blask. Schodzi na drugi plan, jakby był dopisany do scenariusza tylko po to, żeby „był”. Paradoksalnie — gdyby go w ogóle nie wprowadzono, fabuła właściwie niewiele by straciła. Został wciśnięty do tej historii trochę na siłę, a jego rola nie ma takiego ciężaru jak poprzednio.

Najmłodsi widzowie prawdopodobnie wysiedzą w kinie z szerokim uśmiechem — film jest naszpikowany kolorowymi scenami, muzycznymi numerami i masą slapstickowych gagów, w których prym wiodą zrzędliwy ogrodnik Kele, rozgadana siostra Vaiany Simey, bardziej „zaokrąglona” wersja świnki Pua oraz niezawodnie głupiutki kurczak Heihei. Na papierze jest tu wszystko, czego dzieci szukają w animacji.

A jednak, przynajmniej moim zdaniem, zabrakło czegoś ważniejszego — tej disneyowskiej iskry, która sprawiała, że poprzednie filmy zostawały z nami na lata. Cały film Vaiana 2 ogląda się jak produkcję do odhaczenia: sympatyczną, poprawną, ale pozbawioną magii i emocji, które zapadają w pamięć. Nie sądzę, by dzieci wracały do niej tak chętnie — prędzej ponownie włączą pierwszą część, która pod każdym względem była bardziej błyskotliwa, żywa i pełna serca.

Czy studio sięgnęło po algorytmy wspomagające produkcję?

Animacja jest kolorowa i technicznie sprawna, a jednak przez cały seans nie mogłem pozbyć się wrażenia, że coś tu nie gra. Twarze wydawały się uproszczone, mimika jakby mniej żywa, paleta barw przesłodzona – landrynkowa, przesadnie nasycona. Całość sprawiała wrażenie lekko rozmytej, jak gdyby ktoś „namydlił” obraz. Owszem, poprzednie filmy też były cyfrowe, ale ten ma w sobie coś wyjątkowo sztucznego, niemal syntetycznego — jak animacje generowane przez AI.

Przez moment zastanawiałem się nawet, czy problem nie wynika z przeskoczenia technicznego – może to wina wersji DVD, może degradacji jakości. Ale skoro inne wydania na tym samym nośniku takich efektów nie mają, to sprawa musi leżeć gdzie indziej. Nie wiem, czy faktycznie studio sięgało po algorytmy wspomagające produkcję, lecz ich otwartość na takie rozwiązania w przeszłości sprawia, że nie byłoby to dla mnie szokiem.

Być może problem leży też w tym, że projekt pierwotnie miał być serialem, a dopiero później nadmuchano go do rozmiarów filmu kinowego. Finał wygląda dokładnie tak, jak końcówka sezonu — zostawia widza w oczekiwaniu na ciąg dalszy, zamiast zamknąć historię. Nie jestem fanem takich zabiegów, zwłaszcza gdy poprzednia część miała w sobie pełnię emocji i świeżość, którą tu zwyczajnie zmarnowano. Mimo artystycznych niedostatków film zarobił świetnie — widownia zagłosowała portfelem na „tak”, więc zapewne doczekamy się domknięcia trylogii. Ja jednak nie czekam z wypiekami na twarzy. Mam tylko nadzieję, że przyszłe animacje Disneya nie pójdą w stronę tej plastikowej, syntetycznej estetyki.

Druga Vaiana wciąż ma swój urok!

„Vaiany 2” trudno nazwać solidnym, samodzielnym filmem — to raczej narracyjny most, który łączy oryginał z zapowiadaną kolejną częścią. A jednak, mimo świadomości wszystkich wad, oglądałam go z przyjemnością typową dla guilty pleasure. Jako dorosły widz najbardziej doceniłam wątki związane z kulturą Polinezji i Maorysów. Ogromnym plusem jest to, że twórcy faktycznie zaangażowali przedstawicieli rdzennych społeczności. Mogę tylko wyobrazić sobie, jak wielka radość musi to być dla dzieci, które znów widzą na ekranie bohaterkę reprezentującą ich kulturę.

I trzeba przyznać — Vaiana wciąż ma swój urok. Jest silna, odważna i niezależna, ale jednocześnie odpowiedzialna i pełna emocji. To postać z krwi i kości, a nie sztucznie nadmuchana „dziewczyna siła”, jakich ostatnio nie brakuje. To zdecydowanie największa wartość tej kontynuacji. Niestety, fabuła tej części sprawia wrażenie posklejanej na szybko — widać szwy, brakuje pełni i świeżości. Co gorsza, zbyt wiele elementów to kalki z pierwszego filmu: piosenki o niemal identycznym układzie, powielone motywy, za mało nowości, a niektóre decyzje bohaterów po prostu się nie kleją. Mam nadzieję, że to tylko etap przejściowy przed następną odsłoną Vaiany — o której wyraźnie świadczą niedoróbki i scena po napisach. Może tam wróci ta magia, którą wszyscy pamiętamy z jedynki.

Igor Bogdanowicz

Igor to kinoman z krwi i kości – wciąga go każda historia, która potrafi poruszyć emocje i zostawić w pamięci bohaterów z prawdziwym charakterem. Choć otwarty na wszystkie gatunki, szczególną sympatią darzy komedie romantyczne, które łączą lekkość z nutą wzruszeń. Nie stroni też od świata komiksów i anime, w których odnajduje równie wiele pasji i wyobraźni. Kulturę chłonie na wszelkie sposoby – od sali kinowej i teatralnej, przez koncertowe sceny, aż po muzealne korytarze. Najczęściej jednak można spotkać go na ulicach Wrocławia, gdzie spacerując, łapie inspiracje z miejskiego klimatu i codziennych historii ludzi.

Udostępnij: