Gerard Butler i O’Shea Jackson tworzą w tej części duet zdecydowanie ciekawszy niż wcześniej — ich relacja nabiera rumieńców i wreszcie zaczyna przypominać coś więcej niż przelotną współpracę. Twórcy zrobili mały, ale wyraźny krok naprzód w budowaniu tej nietypowej przyjaźni. Reszta obsady to w dużej mierze zestaw znajomych typów, ale w kinie klasy B, nawet tym dopompowanym większym budżetem, to w zasadzie element konwencji, a nie wada.
Skok stulecia 2 oferuje również twist, którego teoretycznie można było się spodziewać, a jednak ostatecznie zaskakuje — głównie dlatego, że twórcy sprytnie ukryli wszystkie tropy. To duży plus, bo dodaje historii charakteru i wyciąga ją ponad przeciętny heist movie. Problem pojawia się niestety tuż po zwrocie akcji. Zamiast domknąć wątki, cały film Skok stulecia 2 zaczyna przygotowywać grunt pod już zapowiedzianą trzecią część. Jedna ze scen wywołuje wręcz konsternację, a brak wyjaśnienia kluczowych okoliczności zostawia widza z lekkim niesmakiem.
Ostatecznie to solidny, choć przewidywalny przedstawiciel gatunku. Skok stulecia 2 cały film ogląda się przyjemnie, ale — podobnie jak „jedynka” — nie próbuje wyjść poza sprawdzony schemat. Zabawa konwencją jest poprawna, lecz niewystarczająca, by wykorzystać drzemiący tu potencjał. Jeśli komuś podobała się pierwsza część, w drugiej znajdzie rozrywkę na bardzo podobnym poziomie — ani lepszą, ani gorszą, po prostu kontynuację w duchu oryginału.

Twórcy „Skoku stulecia 2” nie próbują ślepo kopiować formuły pierwszej części — co działa jednocześnie na korzyść i… niekorzyść filmu. Produkcja idzie w stronę lżejszego klimatu, zgodnego z konwencją typowego „buddy movie”. Nick, pod dość naciąganym pretekstem, przenika do grupy Donniego, a dawni wrogowie szybko zaczynają pałać do siebie szczerą sympatią. To motyw dobrze znany i całkowicie przewidywalny, a jednak zamiast dodać historię lekkości, trochę ją obciąża.
Czuć bowiem, że twórcy celują w przynajmniej trylogię. Dlatego tak szybko starają się uczłowieczyć swoich bohaterów, dorzucając im jak najwięcej „sympatycznych” cech i licząc, że widz automatycznie zapała do nich ciepłym uczuciem. Niestety, to wszystko wypada zbyt chłodno i zbyt kalkulacyjnie. Trudno uwierzyć w chemię, której nie ma, a relacja tych dwóch panów iskrzy mniej jak prawdziwa przyjaźń, a bardziej jak pokaz tanich fajerwerków — kolorowo, ale bez głębi.
W efekcie film traci tę surowość i powagę, które tak dobrze pasują do opowieści o policjantach i złodziejach mierzących się kulami, pięściami i czystym testosteronem. To trochę tak, jakby oddać duszę produkcji w zamian za większą przystępność. Nie chcę mitologizować pierwszego „Skoku stulecia” — to był solidny, ale wciąż średniak gatunkowy — jednak miał swój charakter, pewną zadziorność, która dodawała mu pazura. W dwójce ten pazur gdzieś znika, bo twórcy źle rozłożyli akcenty.

Sam skok oczywiście jest, ale zostaje zepchnięty na drugi plan przez relację Nicka i Donniego — relację, która niestety nie dorównuje atrakcyjnością ani precyzji napadu, ani sekwencjom strzelanin, ani zwykłemu, brutalnemu „praniu się po mordach”. Gudegast jakby gubi ostrość wizji, próbując jednocześnie zadowolić fanów pierwszej części i przygotować grunt pod kolejny sequel. To strategia obosieczna: w efekcie film traci tożsamość, a Skok stulecia 2 cały film wypada… po prostu nijako.
Cały film Skok stulecia 2 online wyróżnia się tym, że po raz pierwszy w jednym dokumencie zestawiono obie strony tej historii: antwerpskich śledczych, którzy latami analizowali każdy trop, oraz człowieka uznawanego za mózg całej operacji. Dzięki temu opowieść zyskuje pełniejszy wymiar — obok rekonstrukcji zdarzeń dostajemy również nieznane dotąd fakty i osobiste refleksje osób, które naprawdę żyły tą sprawą.
Reżyser Mark Lewis prowadzi narrację z dynamiką rodem z kina sensacyjnego. Czasem łatwo zapomnieć, że to dokument, a nie świetnie napisany thriller. Wciąga nie tylko barwna historia samego skoku — zuchwałego, perfekcyjnie skalkulowanego i niemal nierealnego — ale też gęsta atmosfera tajemnicy wokół łupu, który mimo upływu lat nigdy nie został odzyskany.
Na pochwałę zasługują również montaż, rytm opowieści i doskonały balans między wywiadami a inscenizacjami. Produkcja porywa od pierwszych minut, a świadomość, że wszystko wydarzyło się naprawdę, dodaje jej mroźnego dreszczu i sprawia, że ogląda się ją z autentyczną gęsią skórką.
Nazywam się Waldek i od ponad 8 lat pasjonuję się fotografią, filmowaniem oraz technologicznymi nowinkami ze świata sprzętu. Moja przygoda zaczęła się od pierwszego analogowego aparatu, a dziś testuję najnowsze kamery, obiektywy i gadżety, dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem z czytelnikami bloga. Łączę techniczne podejście z artystycznym spojrzeniem na obraz – niezależnie, czy chodzi o idealne ujęcie w złotej godzinie, czy dopasowanie ustawień do dynamicznej sceny filmowej. Wierzę, że dobry sprzęt to tylko początek – liczy się przede wszystkim pasja i umiejętność opowiadania historii obrazem.