Predator: Strefa zagrożenia jest lekki, łatwy i sp, POLECAM!

Waldek Sumski2 grudnia, 2025

Nasz młody, jeszcze „niedokończony” Yautja to postać naprawdę interesująca, choć w swojej konstrukcji dość prosta. Z jednej strony do samego finału pozostaje wierny swojej dzikiej, łowieckiej naturze — nawet jeśli doświadczenia, które przechodzi, prowadzą go do pewnego przewartościowania poglądów, typowego dla tego typu historii. Z drugiej strony jego osłabienie względem innych Predatorów nie jest, wbrew internetowym teoriom, żadną ideologiczną sztuczką. To zwyczajny fundament dobrego scenopisarstwa.

Predator: Strefa zagrożenia cały film bawi i straszy jednocześnie!

W centrum opowieści często stawia się bohatera, który mimo imponujących umiejętności (a ten Predator nadal jest świetnie wyszkolonym zabójcą), zmaga się z poważnymi barierami i słabościami. To one pozwalają widzowi wejść w świat historii bez zderzenia się ze ścianą wszechmocy. Jasne, istnieją udane wyjątki od tej zasady, ale to konstrukcje o zupełnie innej specyfice. W całym filmie Predator: Strefa zagrożenia online klasyczny schemat działa bardzo dobrze, bo prowadzi widza przez nieznane uniwersum z perspektywy kogoś, z kim można się choć częściowo identyfikować. Trachtenberg potrafi to sprzedać.

Co więcej, łagodniejszy wizualny design Deka również okazuje się logicznym wyborem — wpisuje się naturalnie w jego etap rozwoju i w całą opowieść, nadając postaci dodatkową warstwę znaczeniową. Reżyser podał nam dynamiczne, lekkostrawne danie, w którym nie ma ani odrobiny zbędnego tłuszczu — tu cały czas coś się dzieje, tempo ani na moment nie siada, a całość działa jak dobrze naoliwiona maszyna.

Owszem, najwięksi wyznawcy pierwszego „Predatora” mogą kręcić nosem, że to wszystko zbyt lekkie, zbyt współczesne, ale prawda jest taka, że elementy tej układanki świetnie ze sobą współgrają. Każdy wątek ładnie zazębia się z kolejnym, akcja jest efektowna i ma prawdziwy pazur. Na ekranie nie brakuje pięknie skomponowanych ujęć, solidnych efektów specjalnych i mięsistego, potężnie brzmiącego udźwiękowienia. Emocje po prostu czuć — dokładnie tam, gdzie trzeba.

Dla fanów uniwersum i mieszania schematów

Co więcej, twórcy nie popełnili grzechu, którego obawia się wielu fanów: nie odarli Predatora z resztek tajemnicy i mistycyzmu, które zawsze nadawały mu charakteru. Owszem, dostajemy wgląd w perspektywę młodego Yautja i fundamenty jego łowieckiej filozofii, ale to żadna rewolucja — przez ostatnie cztery dekady komiksy, gry i książki już wielokrotnie zaglądały w głąb tego świata. Poza tym akcja szybko przenosi się na „neutralny teren”, dzięki czemu aura nieznanego wokół łowcy wciąż pozostaje żywa.

  1. W „Predator: Badlands” po raz pierwszy w historii całej franczyzy to nie człowiek, lecz sam łowca z kosmosu staje się centralną postacią opowieści.
  2. Poznajemy Deka – młodego Yautja, którego reżyser żartobliwie określa jako „najmniejszego w stadzie”.
  3. Brak imponującej postury rekompensuje jednak inteligencją, bezwzględnością i instynktem prawdziwego drapieżnika.
  4. Dek mówi niewiele, działa szybko, nie owija w bawełnę — a kiedy już „przechodzi do sedna”, lepiej nie stać mu na drodze.

Na drugim biegunie znajduje się Thea — android korporacji Weyland-Yutani, grany przez Elle Fanning. Spotkanie Deka i Thei to zetknięcie dwóch totalnie odmiennych światów: zaawansowanej, chłodnej technologii i pierwotnej brutalności łowcy. A jednak los zmusza ich do współpracy na planecie, gdzie niemal wszystko chce ich zabić. To nieoczywiste partnerstwo ma wnieść do serii zupełnie nową energię — odświeżyć mitologię Predatora, otworzyć ją na nowe kierunki i pokazać, że nawet najdoskonalszy łowca czasem potrzebuje… sojusznika, choćby mechanicznego.

Oto świat jednocześnie piękny i śmiertelnie niebezpieczny…

Predator: Strefa zagrożenia” ma w sobie wszystko, czego oczekujemy od solidnego kina akcji — widowiskowe pejzaże, świetnie zrealizowane efekty specjalne, dobre tempo i historię, która wciąga od pierwszych minut. Twórcy stworzyli świat jednocześnie piękny i śmiertelnie niebezpieczny: pełen egzotycznych roślin, drapieżnych stworzeń i dziwacznej biologii, która potrafi zachwycić, zanim spróbuje nas zabić. Moim absolutnym faworytem okazała się trawa z ostrzy — kiedy ktoś ją nadepnął i rozpadała się na miliony lśniących drobinek, wyglądało to jak kosmiczna wersja pierwszej gwiazdki na niebie.

Podróż Deka przez ten świat to ciągłe pasmo prób i błędów. Każda porażka czegoś go uczy, a każda zdobyta umiejętność wraca w najmniej spodziewanym momencie. To rozwój bohatera podany w najczystszej, survivalowej formie.

Oczywiście, można filmowi zarzucić, że jest przewidywalny jak podręcznik gatunku — i nie będzie to krzywdząca opinia. Już po pierwszych scenach, a szczególnie po pojawieniu się Thii, nietrudno domyślić się, dokąd ta historia zmierza. Przemiana Deka, nowe sojusze, nieuniknione zdrady – to wszystko da się przewidzieć na długo przed finałem.

A jednak Predator: Strefa zagrożenia cały film ma w sobie coś, co przypomina najlepsze czasy kina akcji z przełomu lat 80. i 90. — tę lekkość, która sprawia, że mimo znajomości schematów i tak dajemy się ponieść. Wiemy, co wydarzy się za chwilę, a mimo to kibicujemy bohaterom, przeżywamy ich porażki i cieszymy się z ich zwycięstw. To właśnie ta energia sprawia, że film, choć prosty, ogląda się z autentyczną frajdą.

Waldek Sumski

Nazywam się Waldek i od ponad 8 lat pasjonuję się fotografią, filmowaniem oraz technologicznymi nowinkami ze świata sprzętu. Moja przygoda zaczęła się od pierwszego analogowego aparatu, a dziś testuję najnowsze kamery, obiektywy i gadżety, dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem z czytelnikami bloga. Łączę techniczne podejście z artystycznym spojrzeniem na obraz – niezależnie, czy chodzi o idealne ujęcie w złotej godzinie, czy dopasowanie ustawień do dynamicznej sceny filmowej. Wierzę, że dobry sprzęt to tylko początek – liczy się przede wszystkim pasja i umiejętność opowiadania historii obrazem.

Udostępnij: