Państwo Rose w nowej wersji wymiata! Istotną zmianą względem pierwowzoru jest dodanie konfliktowi bohaterów wyraźnego kontekstu kulturowego. Zamiast pary pewnych siebie amerykańskich nuworyszy otrzymujemy dwoje wygadanych Brytyjczyków, którzy próbują znaleźć swoje miejsce w Stanach Zjednoczonych — kraju, gdzie nawet najbardziej zagorzali przeciwnicy broni palnej potrafią urządzać towarzyskie spotkania na strzelnicy.

Amerykańscy znajomi Theo i Ivy (Andy Samberg i Kate McKinnon) mogą wymieniać się złośliwościami, ale gdy dopada ich związkowa stagnacja, przyjmują ją z rezygnacją i poczuciem, że „tak po prostu bywa”. Rose’owie natomiast, choć na pierwszy rzut oka wydają się pełni wzajemnego zrozumienia, wolą maskować swój ból ironią i ostrym sarkazmem. Jak trafnie komentuje sam Theo: to, co Amerykanom wydaje się dziecięcą złośliwością, dla Brytyjczyków jest jedynie precyzyjnie wycelowaną ripostą.
Największą siłą filmu pozostaje nieustanna słowna szermierka między bohaterami. W swoich najlepszych momentach „Państwo Rose” przypominają Historię małżeńską opowiedzianą w tonacji screwball comedy — lekkiej w formie, a jednocześnie boleśnie celnej. Energia kolejnych dialogowych potyczek to zasługa zarówno językowej finezji Tony’ego McNamary, jak i fenomenalnej chemii ekranowej duetu Cumberbatch–Colman, który potrafi być na przemian czarujący, lodowaty, zabawny i okrutnie cyniczny.
Całe to buzujące napięcie znajduje kulminację w scenie kolacji z przyjaciółmi. Riposty bohaterów robią się coraz bardziej jadowite, żart miesza się z raną, a widz w jednym momencie śmieje się… i odczuwa rosnący dyskomfort. A kiedy słowa przestaną im wystarczać, kiedy wszystkie stłumione przez lata żale wyleją się na powierzchnię, państwo Rose sięgną po argumenty znacznie bardziej dosadne niż błyskotliwe cięte riposty.

Oczywiście sam scenariusz to jedynie słowa na papierze — prawdziwą siłę filmu buduje jego obsada. Benedict Cumberbatch i Olivia Colman niosą tę historię z taką intensywnością, że niemal czuć, jak energia ich gry wypełnia ekran. W każdej scenie drzemie potencjał, by stać się idealnym klipem zachęcającym niezdecydowanego widza do seansu. Ich duet bywa tak ekspresyjny, że momentami film zyskuje niemal teatralny charakter. To w dużej mierze zasługa ich aktorskiej bezpośredniości — podejścia kojarzącego się z grą przed żywą publicznością, gdzie każde emocjonalne przeciągnięcie ma wagę i natychmiastowy efekt.
Choć mnie to nie raziło, łatwo mi sobie wyobrazić widzów, którzy w tym spokojniejszym fragmencie poczują znużenie. Film balansuje bowiem na cienkiej granicy między świadomą dramaturgiczną pauzą a ryzykiem utraty uwagi widza. To moment recenzji, w którym warto zatrzymać się nad przekazem filmu. Moim zdaniem „Państwo Rose” opowiadają przede wszystkim o tym, jak potężna, szczera miłość może przerodzić się w katastrofę, jeśli trafi na niewłaściwe warunki — a konkretnie na brak dojrzałości emocjonalnej. Reżyser i scenarzysta zdają się podkreślać, że uczucie samo w sobie nie wystarczy; relacja wymaga wysiłku, odpowiedzialności i otwartej komunikacji.

Ten motyw najpełniej wybrzmiewa w finale. Choć przez lata łączyły ich szczęście i namiętność, Ivy i Theo nie są już w stanie się porozumieć. Film jasno sugeruje, że Ivy nigdy nie weszła w ich związek w sposób naprawdę dorosły, unikając obowiązków i konsekwencji wspólnego życia. Z kolei Theo, zamiast nazwać swoje emocje i powiedzieć żonie, jak bardzo jest nieszczęśliwy, pozwalał, by frustracja narastała w nim przez lata i powoli zatruwała wszystko, co ich łączyło.
Tak więc historia Rose’ów staje się nie tylko satyrą na małżeńskie rozpadanie się od środka, ale też gorzką lekcją o tym, że milczenie i niedojrzałość mogą doprowadzić do zniszczenia czegoś, co kiedyś było piękne i silne. Za kamerą „Państwa Rose” stanął Jay Roach — reżyser znany z klasycznej komedii Poznaj mojego tatę oraz politycznego dramatu Gorący temat. Scenariusz wyszedł spod pióra Tony’ego McNamary. Film luźno nawiązuje do powieści Warrena Adlera o tym samym tytule, po raz pierwszy zekranizowanej w 1989 roku.
Tym razem casting postawił poprzeczkę równie wysoko, angażując jednych z najbardziej utalentowanych brytyjskich aktorów swojego pokolenia: Olivię Colman i Benedicta Cumberbatcha. To właśnie ich ekranowa chemia staje się fundamentem nowej wersji historii. Równie imponująco prezentuje się drugi plan. W rolach pobocznych pojawiają się m.in. Ncuti Gatwa, Kate McKinnon, Allison Janney i Andy Adler. Co ciekawe, twórcy zdecydowali się dać aktorom niezwykłą swobodę — nie musieli trzymać się scenariusza linijka po linijce, mogli improwizować, dopowiadać i modyfikować dialogi według własnego wyczucia. Jak sami przyznają, taka praca była dla nich czystą przyjemnością.
Nazywam się Waldek i od ponad 8 lat pasjonuję się fotografią, filmowaniem oraz technologicznymi nowinkami ze świata sprzętu. Moja przygoda zaczęła się od pierwszego analogowego aparatu, a dziś testuję najnowsze kamery, obiektywy i gadżety, dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem z czytelnikami bloga. Łączę techniczne podejście z artystycznym spojrzeniem na obraz – niezależnie, czy chodzi o idealne ujęcie w złotej godzinie, czy dopasowanie ustawień do dynamicznej sceny filmowej. Wierzę, że dobry sprzęt to tylko początek – liczy się przede wszystkim pasja i umiejętność opowiadania historii obrazem.