Kiedy wydaje się, że znamy ten świat na wylot, film niespodziewanie skręca w zaskakujące rejony. Bo nagle okazuje się, że komże wcale nie ustępują trykotom — i potrafią skrywać swoich własnych superbohaterów. To opowieść o buncie, sprzeciwie i potrzebie czynienia dobra mimo przeciwności, czasem na przekór wszystkiemu — nawet radykalnie. Gdy chłopcy odkrywają, że chciwy wysłannik kurii podkrada pieniądze przeznaczone dla najbiedniejszych, nie czekają na cud ani na interwencję dorosłych. Zakładają kominiarki, wyciągają z kościelnego sejfu pokaźną sumę i ruszają „napadać” na… potrzebujących. Wciskają im gotówkę jak rebelianci sprawiedliwości, przekraczając granicę, żeby naprawić świat po swojemu.

Domalewski, korzystając z wielu gatunkowych tropów, tworzy swoją własną „społeczną doktrynę Kościoła” – opartą nie na hierarchii i rytuałach, lecz na tym, co najprostsze i najbardziej podstawowe: trosce o drugiego człowieka, sprzeciwie wobec niesprawiedliwości, ochronie słabszych i tych, którzy zostali skrzywdzeni. Jego kino mówi: dobro jest działaniem.
Ale ten radykalny, niemal utopijny idealizm nie zostaje wyidealizowany w pełni – reżyser zestawia go z rzeczywistością daleką od ideału. I może robi to momentami zbyt mechanicznie, bo łatwo domyślić się, że nie każda pomoc zostanie przyjęta, nie każdy podniesie pieniądze z wdzięcznością. Jedni odtrącą wyciągniętą dłoń, inni ją ugryzą. Kontrast między czystymi intencjami młodych „zbawców” a brutalnością reakcji dorosłych bywa tak podkręcony, że aż nadto wyraźnie sugeruje, iż widz powinien jednak mieć wątpliwości wobec ich metod.

Tego rodzaju dosadność zabrzmiała bardziej przekonująco niż momenty, w których film wprost cytuje Biblię czy kreuje quasi-religijne symbole.
Tam opierał narrację na subtelnych relacjach, niuansach, cichych napięciach. Tu natomiast operuje kliszami tak topornymi, że wręcz bolesnymi: depresja to pusta butelka, papierosowy dym i ciało przyklejone do kanapy; polskie bogactwo to sushi na obiad i marzenia o willi w Hiszpanii. Różnice klasowe między rówieśnikami mogłyby być fascynującym tematem — ale reżyser kreśli je grubą krechą, bez cienia wielowymiarowości. Nie pomaga też rola Kamili Urzędowskiej, grającej chorującą matkę. Jej postać zastyga w jednym emocjonalnym rejestrze — jednocześnie przeszarżowana i ograniczona do wąskiego wachlarza wyrazu — przez co dramat pozostaje powierzchowny zamiast przejmujący. Film dotyka trudnych tematów, ale nie daje im tchu, by naprawdę wybrzmieć.
Rzeczywistość pokazana w „Ministrantach” potrafi uderzyć jak policzek. Młoda matka tonąca w depresji i alkoholu (Kamila Urzędowska), tyranizujący rodzinę ojciec, seniorzy, których nie stać na leki — a obok nich ci, którzy lekką ręką rzucają pół miliona euro na dom za granicą, byle tylko uciec z Polski. W tej szarości jednak pojawia się barwa niebiańska — może złudna, ale jednak dająca nadzieję.
Ministranci cały film to kino o dojrzewaniu, rozczarowaniu i zderzeniu idealizmu z rzeczywistością, która nigdy nie jest czarno-biała. Film pokazuje, że proste rozwiązania zazwyczaj rozpadają się w kontakcie z życiem. Jednocześnie to opowieść o lojalności — takiej prawdziwej, w której nie zadajesz pytań, tylko słyszysz „potrzebuję cię” i idziesz obok, ramię w ramię.
To także film głęboko duchowy. Instytucja Kościoła obrywa tutaj mocno, ale sama wiara pozostaje nietknięta — wręcz przeciwnie, jest traktowana z powagą. Można wręcz powiedzieć, że Ministranci cały film przypomina współczesną przypowieść, niemal ekranizację Nowego Testamentu we współczesnym kontekście. Może nawet zbyt dosłowną — bo finał podaje swoje metafory z łyżką, której nie trzeba było dokładać. Czasem milczenie i niedopowiedzenie niosą więcej.
Jednym z największych atutów „Ministrantów” jest obsada — zaskakująco młoda, a jednocześnie niezwykle przekonująca. Domalewski trafił w dziesiątkę, dobierając odtwórców głównych ról. Tobiasz Wajda, Bruno Błach-Baar oraz bracia Mikołaj i Filip Juszczyk tworzą kwartet, który gra tak, jakby miał doświadczenie dwa razy większe niż metryka. Reżyser poprowadził ich pewną ręką — widać, że rozumieli swoje postaci, ich lęki i motywacje. Domalewski musiał im bardzo klarownie wyłożyć swoją wizję, bo efekt na ekranie jest dokładnie taki, jak zamierzał.
Cieszy też fakt, że polskie kino coraz częściej potrafi obsadzić dziecięce role nie tylko poprawnie, ale z prawdziwą siłą — jeszcze kilka lat temu był to jeden z jego największych problemów. Na drugim planie również nie ma słabych punktów. Sławomir Orzechowski jako proboszcz, Tomasz Schuchardt w roli księdza, Artur Paczesny jako przemocowy ojciec oraz Kamila Urzędowska grająca matkę Filipa — wszystkie te kreacje są żywe, wiarygodne i trafione w punkt. Ministranci online to film, w którym trudno wskazać nietrafioną rolę. Widać, że Domalewski miał spójną wizję świata, który chce pokazać — i potrafił znaleźć aktorów, którzy ten świat unieśli.
Nazywam się Waldek i od ponad 8 lat pasjonuję się fotografią, filmowaniem oraz technologicznymi nowinkami ze świata sprzętu. Moja przygoda zaczęła się od pierwszego analogowego aparatu, a dziś testuję najnowsze kamery, obiektywy i gadżety, dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem z czytelnikami bloga. Łączę techniczne podejście z artystycznym spojrzeniem na obraz – niezależnie, czy chodzi o idealne ujęcie w złotej godzinie, czy dopasowanie ustawień do dynamicznej sceny filmowej. Wierzę, że dobry sprzęt to tylko początek – liczy się przede wszystkim pasja i umiejętność opowiadania historii obrazem.