Fabuła koncentruje się na trójce nietypowych bohaterów. Teddy (Jesse Plemons) pracuje w sortowni należącej do bezdusznej, wielkiej korporacji. Po pracy zamienia się w pszczelarza-pasjonata i opiekuna swojego autystycznego kuzyna, Dona (Aidan Delbis). Wieczorami schodzi do piwnicy, gdzie zanurza się w intensywnych, niemal obsesyjnych badaniach nad teoriami politycznymi, strukturami społecznymi, technologiami kosmicznymi i życiem pozaziemskim. Według jego ustaleń najbardziej perfidną rasą są Andromedanie — kosmiczni manipulanci, którzy od tysiącleci wykorzystują niczego nieświadomych mieszkańców Ziemi. Teddy jest przekonany, że jedną z nich jest jego szefowa, Michelle (Emma Stone).
Michelle rzeczywiście ma w sobie coś… nieludzkiego, choć bliżej jej do Patricka Batemana w wersji „girlboss” niż do sympatycznego kosmity. Każdy dzień zaczyna od brutalnego treningu bokserskiego, który ma przygotować ją do kolejnych batalii o efektywność i wyniki korporacji. Pewnego dnia wszystko wymyka się spod kontroli — Teddy i Don porywają Michelle i przykuwają ją kajdankami w piwnicy. Ich plan jest równie szalony, co desperacki: wypuszczą szefową tylko wtedy, gdy umówi ich na spotkanie z przywódcą Andromedan. Co może pójść nie tak?
To, co dzieje się później, to emocjonalny pojedynek między uwięzioną Michelle a nieustępliwym Teddym. Ona próbuje negocjować, szuka porozumienia, igra słowem jak bronią. On natomiast tkwi w swojej wizji tak głęboko, że ani na moment nie dopuszcza wątpliwości — jest gotów zrobić wszystko, by udowodnić, że ma rację. Lanthimos reżyseruje te starcia z prawdziwą satysfakcją, z wyczuciem rytmu i napięcia, nieustannie podkręcając emocje i bawiąc się oczekiwaniami widza.

„Bugonia” okazuje się niezwykle energetycznym seansem, w którym brutalne, niekiedy absurdalnie przerysowane akty przemocy przeplatają się z czarnym humorem, idealnie balansując ton opowieści. Film w dużej mierze trzyma się ducha oryginalnego „Save the Green Planet”, choć pewne akcenty i poboczne wątki przearanżowano, a postaci zyskały wyraźnie więcej głębi. Brakuje jedynie charakterystycznych animowanych wstawek, które niespodziewanie pojawiały się w pierwowzorze — szkoda, bo te surrealistyczne „odklejki” nadawały całości dodatkowej lekkości i szaleństwa.
Lanthimos, wydaje się, nieco wygładził krawędzie, by film był przystępniejszy dla szerszej publiczności. „Bugonia” opowiedziana jest przede wszystkim linearnie, bez większych narracyjnych eksperymentów czy zabaw formą, co czyni ją jedną z bardziej „ułożonych” produkcji w dorobku greckiego reżysera — choć wciąż pełną jego charakterystycznego pazura.
Teddy ma jedną wielką pasję — pszczelarstwo.
W głowie Teddy’ego rodzi się więc plan szalony, desperacki i, jak się okaże, brzemienny w skutki: wraz z kuzynem porywa okrutną szefową, wierząc, że w ten sposób odmieni los nie tylko własny, ale i ginących pszczół. Gdy wcielają ten pomysł w życie, zaczyna się groteskowa makabreska — tortury, bryzgająca krew i cały wachlarz „atrakcji”, które mogą zszokować nawet widzów o mocnych nerwach. Czarny humor dominuje, przynajmniej na początku.

Im jednak dalej posuwa się ta chora gra, tym bardziej opowieść zaczyna pękać, odsłaniając drugie dno. Retrospekcje Teddy’ego ujawniają traumatyczne dzieciństwo, które odcisnęło na nim trwałe piętno i tłumaczy jego obsesje. Poznajemy też jego matkę — wyniszczoną skutkami leczenia opioidami, leżącą w szpitalu w śpiączce. Wtedy żarty się kończą, a groteska ustępuje miejsca ponurej, bolesnej prawdzie o tym, jak rodzą się ludzkie demony.
Scenariusz „Bugonii”, napisany wspólnie przez Yorgosa Lanthimosa i Willa Tracy’ego, stanowi bezpośredni remake koreańskiego filmu „Ratujmy Zieloną Planetę!” z 2003 roku. Oryginał był dziką, nieprzewidywalną mieszanką brutalnego thrillera i science fiction, podaną w formie absurdalnej groteski. Jeśli szukać formalnych skojarzeń, najbliżej mu do stylistyki Tarantino — zwłaszcza „Kill Billa”, gdzie czerwone farby udające krew płynęły jak wodospad, a walki przypominały kadry wyjęte prosto z komiksu, świadomie przerysowane i zamknięte w jaskrawy, ironiczny nawias.
Lanthimos w swojej interpretacji podchodzi do tamtej historii inaczej: najpierw skrupulatnie buduje napięcie, balansując między czarnym humorem a okrucieństwem, by potem uderzyć w zaskakująco poważny, tragiczny finał. I właśnie tu film zaczyna się rozjeżdżać — tonalna zmiana jest tak gwałtowna, że może wydać się widzowi niezrozumiała, wręcz obca względem wcześniejszej estetyki. Epilog utrzymany w dystopijno-komediowej konwencji również nie pomaga spiąć całości w jedną, logiczną klamrę. Zamiast domknięcia dostajemy zakończenie, które bardziej dezorientuje niż wyjaśnia.
Nazywam się Waldek i od ponad 8 lat pasjonuję się fotografią, filmowaniem oraz technologicznymi nowinkami ze świata sprzętu. Moja przygoda zaczęła się od pierwszego analogowego aparatu, a dziś testuję najnowsze kamery, obiektywy i gadżety, dzieląc się swoją wiedzą i doświadczeniem z czytelnikami bloga. Łączę techniczne podejście z artystycznym spojrzeniem na obraz – niezależnie, czy chodzi o idealne ujęcie w złotej godzinie, czy dopasowanie ustawień do dynamicznej sceny filmowej. Wierzę, że dobry sprzęt to tylko początek – liczy się przede wszystkim pasja i umiejętność opowiadania historii obrazem.