W najnowszym filmie Paula Thomasa Andersona zbiegów okoliczności nie brakuje — ale trudno się dziwić, bo to od lat jedno z jego ulubionych narzędzi. W Magnolii przypadki eskalują aż do surrealistycznego deszczu żab, sugerującego boską ingerencję. W Lewym Sercowym absurdalna luka promocyjna w zakupie puddingu staje się katalizatorem wyjścia bohatera z emocjonalnej izolacji. W Aż poleje się krew Daniel Plainview (Daniel Day-Lewis) traktuje fuksy losu jako dowód przeznaczenia i pretekst do zawłaszczenia naftowego imperium.
Jednak w Jednej bitwie po drugiej Anderson obniża skalę metafizyki. Tu przypadek traci status boskiego sygnału czy mitycznej siły — staje się raczej szeregiem życiowych wybojów, codzienną ironią losu, która zniekształca percepcję bohaterów i wprowadza ich w paranoję. To nie fatum, a brutalna proza życia, która zaciera granicę między sensem a chaosem. Wśród wszystkich sloganów o wolności i rewolucji, które w pierwszym akcie przewijają się jak refren — wielkich idei, które bohaterom umykają i jednocześnie ich pochłaniają — prawdziwym napędem najnowszego filmu Andersona okazuje się jego wybitnie ludzkie oblicze.

Twórca Nici widmo nie próbuje pisać manifestu, bo w czasach przesytu politycznych deklaracji to byłoby jedynie kolejnym głosem w kakofonii. Owszem, polityka migracyjna, brutalność policji, zastępcze tematy rozpalające obie strony barykady czy wszechobecny systemowy rasizm przewijają się w tle — widoczne, ale nigdy nachalne. Anderson traktuje je jak scenografię. Najważniejsza jest relacja, która wybija się ponad wszystko: piękna, ale bolesna więź ojca i córki. To ona niesie historię, nie hasła wypisywane na transparentach.
Jest w tym filmie coś z bezczelności warsztatowej — takiej reżyserskiej swobody PTA, który wreszcie nie musiał się ograniczać i zrobił dokładnie taki obraz, jaki miał w głowie. Choć nie ukrywam: zdecydowanie wolę go w skromniejszej, bardziej przyziemnej formie, jak w „Licorice Pizza”, gdzie narracja brała górę nad widowiskowością, a nie odwrotnie.
A skoro już mowa o tym, co działa najlepiej — trudno przejść obojętnie obok świetnych kreacji aktorskich. Leonardo DiCaprio całkowicie mnie kupił jako rewolucjonista z kanapy, typ z szlafrokiem. Sean Penn robi swoje, o czym pisałem wcześniej, ale prawdziwym złotem jest Benicio Del Toro. Mimo że dostaje mniej czasu na ekranie, wykorzystuje go perfekcyjnie. Jego stoicki Sensei, stojący w kontrze do reszty barwnych osobowości, jest chyba moją ulubioną postacią w całym filmie Jedna bitwa po drugiej.
Wszystko to widzę i potrafię docenić — naprawdę. A jednak, kurczę, prawie przez całe trzy godziny nie byłem w stanie popłynąć z tym filmem tak, jak bym chciał. Pierwsza połowa sprawiała wrażenie jednego długiego zwiastuna: tempo rwane, narracja pędząca bez oddechu, sceny nakładające się na siebie, jakby ktoś stale dokręcał intensywność. Przebodźcowanie nie pozwoliło mi wejść emocjonalnie w tę historię, nawet jeśli druga połowa — szczególnie finałowy pościg, kipiący od napięcia — próbowała nadrobić te braki.
„Jedna bitwa po drugiej” to niewątpliwie film z charakterem. Anderson patrzy na rzeczywistość pod dziwnym kątem — jego forma jest świeża, odważna i zaskakująca, co uznaję za największą zaletę produkcji. Jednocześnie, moim zdaniem, przy tym formalnym zacięciu traci się trochę emocjonalnej głębi, co prowadzi do pewnego dystansu albo wręcz dezorientacji widza.
Kocham Leo miłością największą.
A film „Jedna bitwa po drugiej” jest tak dobry, jak mówią. Idźcie i oglądajcie pic.twitter.com/as4hN9SvWw— Camila (@meecll) October 1, 2025
Fabułę napędzają absurdalne sceny oraz postaci celowo przerysowane — karykatury ludzkich zachowań, balansujące na granicy groteski. Aktorstwo jest świetne, na poziomie, którego trudno nie docenić. Ale to na pewno film nie dla każdego — i sam jestem żywym przykładem. Jedna bitwa po drugiej cały film operuje w przestrzeni między naturalizmem a absurdem, jednocześnie ocierając się o humor, obrzydzenie i refleksję. Ta tonacja jest odważna, choć momentami męcząca. Z drugiej strony cenię takie ryzyko — to kino, które chodzi własnymi ścieżkami, i właśnie dlatego chętnie będę dalej zgłębiać twórczość Andersona, nawet jeśli ten tytuł nie porwał mnie tak, jak mógł.

Humanistyczny szkielet scenariusza Andersona tworzy ponadczasową opowieść o sprzeciwie — inspirowaną zarówno rzeczywistymi rewolucjami, jak i ich filmowymi interpretacjami. Reżyser sięga przy tym po tematy, które rzadko dają się łatwo opowiedzieć: wymazywanie niewygodnej historii, wewnętrzny terror, państwowe represje, rasizm, elitarne zapędy supremacyjne, ale też siłę wspólnoty i rodzinnych więzi w czasach, gdy świat wali się na głowę.
A jednocześnie to cały film Jedna bitwa po drugiej online kipi energią — zabawny, dynamiczny, pełen ruchu i autentycznej frajdy, potrafiącej momentami naprawdę wzruszyć. Szczególnie poruszający jest wątek ojcostwa i szersze spojrzenie na ludzi wciągniętych w tryby chaotycznej, bezlitosnej machiny historii.
Te wszystkie minuty przelatują niepostrzeżenie, bo całość pulsuje nerwowym rytmem — dzieje się dużo, czasem absurdalnie, zawsze intensywnie. Operator Michael Bauman, znany z „Licorice Pizza”, sięga po ruch kamery, który wzmacnia to rozedrganie i napięcie, bez efekciarstwa czy formalnych fajerwerków. Zaskakująco często to po prostu skupione podążanie za bohaterami — ale w odpowiednim momencie potrafi uderzyć emocją i zapisać się w pamięci. Dodajmy do tego szaloną, alarmującą muzykę Johnny’ego Greenwooda i otrzymujemy miks, który naprawdę działa: film, który nie tylko pokazuje chaos, lecz sprawia, że go czujemy.
Uwielbia kino, sztukę i wszystko, co nadaje życiu kulturowych barw. Największą frajdę sprawiają jej seanse, które pozwalają oderwać się od codzienności i zanurzyć w świecie emocji. Najmocniej bije jej serce do horrorów z nutą thrillera i akcji, choć z sentymentem wraca też do bajek z dzieciństwa. Równie chętnie śledzi najnowsze premiery filmowe i serialowe, poszukując w nich autentyczności i pasji twórców. Najbardziej ceni produkcje, w których widać szczerość, serce i pełne oddanie – to one zostają z nią najdłużej.